Polska, Stegna

kościółek i zmierzch na plaży

17 września 2006; 298 przebytych kilometrów




stegna



Pojechaliśmy kawałek dalej do Stegny, bo wczoraj po drodze widziałam śliczny kościółek (wyglądał jak te na Bornholmie).
I było też muzeum bursztynu. Bardzo malutkie, ale piękne bursztynki! Był tenże kościółek zrobiony cały z bursztynu. Cudeńko! I inkluzje. Jedna była z owadem, który wyglądał dosłownie, jakby przysiadł tylko na chwilkę, nawet nie zgnieciony. Mam wciąż jeszcze w pamięci książkę Chmielewskiej 'Złota mucha', więc skojarzenia nasuwały się same. No i jeszcze jeden bursztynek, który mi się podobał, większa bryłka koloru koniakowego, a w niej mleczne smugi. Cudowne!

Poszliśmy obejrzeć jeszcze tory wąskotorówki (nawet zmierzyliśmy szerokość), które zaprowadziły nas do kościółka. W kościółku kwadrans przed mszą rozdzwoniły się dzwony. Super! Poczekaliśmy na początek mszy, bo chciałam posłuchać organów. Ale jakoś chyba nic specjalnego. Natomiast pod pięknie malowanym sufitem, skandynawskim zwyczajem, zawieszony był model statku! No i ciekawa ambona, której nie mogliśmy się z bliska przyjrzeć, bo nie chcieliśmy przeszkadzać.

Zgłodnieliśmy już porządnie, jakaś dziewczyna skierowała nas do plaży, bo w samym miasteczku jakoś żadnego jedzenia nie było. Do plaży ładny hektar, ale i tak chciałam iść (a właściwie podjechać), a szło się przez pachnący las, więc całkiem przyjemnie. Posililiśmy się, a potem zeszliśmy na plażę. Akurat zachodziło słonko. Zrobiłam kilka ładnych fotek i rozdaliśmy mewom stary chleb. Przeszliśmy kawałek, ale trzeba było powoli wracać, bo już byliśmy zmęczeni, a do samochodu jeszcze kawał.

W Krynicy chciałam spałaszować gofra, ale mimo, że było przed dziewiątą, wszystko pozamykane na głucho. Więc z gofra dziś nici. Poszliśmy na molo, przypłynęły sępiące łabędzie. Dlatego wróciliśmy do sklepu po chlebek dla nich. Były tylko trzy łabędzie, a dostały cały bochenek ;)